Wyjechaliśmy z parków narodowych i wjechaliśmy w krainę Damaraland. Krajobraz się zmienił na pustynno-górski. Przejechaliśmy przełęcz Grootberg (wys. 1540 m.n.p.).
Sylwester chcieliśmy spędzić na kempingu Mowani Montain Camp, z pięknym widokiem. Niestety trzeba było zrobić wcześniej rezerwację, bo okazało się że nie tylko my chcieliśmy przywitać Nowy Roku w pięknych okolicznościach przyrody. My nie zrobiliśmy, więc musieliśmy poszukać coś innego. Za to zarezerwowaliśmy sobie miejsce na następny dzień, bo i tak zamierzaliśmy pokręcić się po okolicy.
Rozbiliśmy się w dolinie rzeki Aba Huab, przy rozłożystym drzewie, gdzie rozwiesiliśmy pierwszy raz nasze hamaki. Przed wieczorem udaliśmy się jeszcze zobaczyć organ pipe. Są to skały które wyglądają jak piszczałki organowe, które powstały około 150 milionów lat temu.
Rano udaliśmy się do Twyfelfontein – są to formacje skalne z rysunkami prehistorycznymi. Po tych skałach można chodzić tylko z przewodnikiem, który starał się nam wszystko opowiedzieć i pokazać. Między innymi zwrócił naszą uwagę na małe stworzenie przypominające dużą myszkę – góralka i powiedział że jest ono najbliżej spokrewnione ze słoniem.
Co ciekawe, góralki faktycznie maja podobna budowę mózgu do słonia, podobne kły, oraz podobnie jak słonie maja bardzo dobrą pamięć.
Następnie pojechaliśmy do skansenu, aby zobaczyć jak żył kiedyś lud Damara. Ludzie w Afryce już tak nie żyją, cywilizacja dotarła też tutaj. Dlatego są zachowane wioski w których pracują lokalni mieszkańcy. W godzinach pracy przebierają się w skóry (a właściwie to się rozbierają) i czekają na turystów. Za opłatą można zobaczyć jak wyglądała taka wioska. Panowie pokazywali jak rozpalić ognisko, panie wykonywały z muszli i kamieni biżuterię, a także mieliśmy wizytę u zielarki, która opowiadała jakie zioła i korzenie na co działają. Mówiła w swoim dialekcie, więc przewodniczka nam tłumaczyła. Chodziło o to abyśmy poznali ich język, który pomiędzy słowami ma charakterystyczne cmoknięcia i kliknięcia. Można tutaj posłuchać:
Na koniec wszyscy nam jeszcze zaśpiewali i zatańczyli swój taniec. Przy wyjściu był sklep, w którym można było kupić wyroby ludzi z skansenu. Każdy wyrób miał karteczkę z imieniem osoby która je wykonała i pani w kasie zapisywała komu ma oddać kasę. Widząc że pieniądze idą do konkretnych osób, zakupiliśmy parę pamiątek. Zawsze to lepiej u źródła niż ze sklepu.
Zwiedziliśmy też skamieniały las. Były tam rośliny welwiczje (Welwitschia), które żyją do 2000 lat.
No i dotarliśmy na noc do pięknego miejsca Mowani Montain Camp. Przywitała nas jaszczurka, która nam towarzyszyła cały wieczór.
Poniżej zdjęcia widoków z naszego miejsca postojowego. Kolejny samochód był daleko za skałami, więc czuliśmy się jakbyśmy byli tam sami. No i piękna łazienka na łonie natury z gorącą wodą (obok był zbiornik, pod którym rozpalało się ognisko i grzało wodę), jak było cały dzień gorąco, a było, to woda i tak była zagrzana. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji i zrobiliśmy większe pranie.
W kolejnym dniu ruszyliśmy drogą typowo off-road. Droga zrobiła się piaszczysta (no bo wcześniej była szutrowa). Przy drodze było pełno porzuconych aut. No i nikt nas nie mijał i nie było cywilizacji w okolicy. Jadąc tak po bezdrożach zakopaliśmy się w tym piachu.
Powinniśmy spuścić trochę powietrze z kół, ale tego nie zrobiliśmy, więc łopata poszła w ruch. No i spuszczanie nas nie ominęło, potem musieliśmy dopompować koła. Jak już wyjechaliśmy na twardą drogę to złapaliśmy gumę, no i trzeba było zmienić koło.
No i taki to był roboczy dzień, szkoda tylko że w takim upale.
A oto film przedstawiający opisane powyżej przygody: